Od tego dnia rozpoczynamy coś na kształt… historii nowożytnej. Jeden zbiorowy post na dwa lata wystarczy, kolejne treści będę dodawał rozsądnie świeże. Nie jak Constar. Pierwsze, co chcę pokazać, to góry. Z niejasnego powodu najmocniej przyciągają mnie właśnie otwarte przestrzenie, cisza i chwile spokojnej samotności, nawet jeśli współdzielonej z towarzyszem podróży. Mój umysł wchodzi na inne przełożenie. Bieg myśli zwalnia sam z siebie, priorytety stają się oczywiste, a ogrom zieleni wokół… nic nie jest bardziej kojące.
Pod koniec upalnego dnia
Z początku podejścia może wydawać ci się, z uzasadnionych powodów, że jesteś w całkiem niezłej kondycji. W końcu od czasu do czasu ogarniasz coś wokół domu, zamiast autobusem jeździsz rowerem i nawet nie łapiesz zadyszki podczas joggingu. Na tej podstawie łatwo wyciągasz wniosek, że podejście na byle siedmiusetmetrową skałkę pójdzie jak z płatka. Cóż, błąd. Dotyczył i Pawła, i mnie.
Celem była Sokolica, 747 metrowy szczyt Pienin Środkowych z widokiem na masyw Tatr. Bystry obserwator zwróci uwagę, że trudno byłoby nam zejść ze szczytu przed zmrokiem. Cóż, wracać nie planowaliśmy , a i przyszliśmy przygotowani.
Koniec lipca ’15 był w Polsce całkowicie pod władzą Zeusa, jednak tej nocy, na tym szczycie pozostawił on nas samym sobie.
Już prawie pierwsza w nocy, dobranoc. PS: hamak jest najlepszym posłaniem w podróży, a szczególnie w miejscach, gdzie całe podłoże składa się z ostrych wapieni. Kolega śpiący właśnie na nich potwierdzi.
[symple_divider style=”solid” margin_top=”20″ margin_bottom=”20″]
Czwarta nad ranem
Przed samym świtem zaskoczyła nas we śnie para śpiesząca się na romantyczny wschód słońca. Nie mieli oni tyle szczęścia do pogody, co my nocą. Początek dnia był całkowicie pozbawiony rozmachu.
Oni zostali, my ruszyliśmy dalej. Nad wodą znaleźliśmy bardziej dramatyczną atmosferę. Taki wpływ ma Jezioro Czorsztyńskie na swoje bezpośrednie otoczenie.
Kilka godzin później ruszyliśmy na Studencką Bazę Namiotową GORC. Po drodze zaskoczyły nas rozjechane spychaczami szlaki, po których zamiast ludzi sunęły terenówki i quady. Władze gminy Ochotnica zrobiły utwardzone, szerokie drogi do samego szczytu Gorc, a zmotoryzowani durnie bez skrupułów wpieprzają się swoimi czterema kółkami w las. Więcej tego tematu nie poruszę, bo krew mnie zalewa.
Sama baza jest przesiąknięta klimatem… po prostu baz namiotowych, nieporównywalnym z niczym innym. Trzeba je samemu odwiedzić, by zrozumieć co mam na myśli. Gościnni bazowi, przedziwnie ozdobione bramy wejściowe, stare namioty wojskowe, nieszczelna kuchnia polowa, woda do picia w wiadrach i prysznic z konewki. Niepowtarzalne ujęcia wody, wyjątkowe dla każdej z baz. Nocne posiadówy na kilkanaście osób. Ja jestem w tym klimacie zakochany od pierwszej wizyty w Radocynie niewiele wcześniej.
Tym razem klimatu dodawały szalejące wszędzie wokół naszej góry burze. Samej bazy nie zaatakowały, pozostawiając namioty bezpieczne w oku cyklonu.
[symple_divider style=”solid” margin_top=”20″ margin_bottom=”20″]
Krajobraz po burzy
Drugiej nocy chmury zdążyły przejść przed zmierzchem i dostaliśmy trochę tego, po co przyszliśmy – gwieździstego nieba. Snu już nie zaznaliśmy – jeszcze tej samej nocy trzeba nam było wrócić do Lublina. Nie licząc urokliwego widoku rozoranych szlaków i zrównanego z ziemią szczytu Gorc wszystko poszło według planu – trzy noce zdjęciowe marszu i dwa upalne dni odpoczynku uznaliśmy za całkiem owocne.
Jeszcze tam wrócę.
Dodaj komentarz